T. Piątek: Jak PiS dało Zełenskiemu wpaść w pułapkę. Z pożytkiem dla siebie i Kremla
Prezydent bombardowanej Ukrainy Wołodymyr Zełenski spróbował obwinić Rosję. Obróciło się to przeciwko niemu.
Polskie wojsko już we wtorek wiedziało, że w Przewodowie spadła ukraińska rakieta przeciwlotnicza. Wojskowe radary obserwowały pocisk w trakcie lotu. Armia nie miała czasu, by strącić rakietę. Jednak od razu przystąpiła do identyfikacji pocisku na podstawie danych z radaru. A na miejsce uderzenia natychmiast został wysłany zespół ekspertów. https://wiadomosci.onet.pl/kraj/polskie-radary-wojskowe-pierwsze-namierzyly-rakiete-ktora-spadla-w-przewodowie/mfhnjc1
Pisowskie władze musiał monitorować te działania. Każdy rząd pochyliłby się nad podobną tragedią ze względu na powagę sytuacji. A na pewno zrobił to rząd PiS, znany z chęci „ręcznego sterowania” wszystkim, włącznie z armią.
Mimo to władza przez długi czas milczała lub twierdziła, że wciąż nic nie wie. Zostawiła nas na pastwę strachu. „Czy mamy wojnę z Rosją?” - pytał niejeden Polak. I nie tylko Polak. Podobnie brzmiały pytania, które w środę zadawali mi dziennikarze włoskiej telewizji publicznej RAI.
Co w tej sytuacji powinien był zrobić rząd, gdyby działał zgodnie z przyzwoitością i racją stanu? Jak najszybciej powinien był powiedzieć Polsce i światu: „Nic nie wskazuje, że zaatakowała nas Rosja. Na Przewodów najpewniej spadła ukraińska rakieta przeciwlotnicza, która minęła się z celem. Oczywiście pośrednią odpowiedzialność za tragedię ponosi Kreml. Rosyjska armia bombarduje Ukrainę zabijając ludność cywilną. A to zmusza ukraińską armię do odpowiadania ogniem na ogień”.
Rząd PiS jednak tego nie zrobił. Dlaczego? Komentatorzy przypuszczali, że pisowskie władze zastanawiają się po cichu, jak spożytkować kolejne „polityczne złoto”. Tak bowiem premier Mateusz Morawiecki i jego koledzy nazywają tragedie, którymi chcą się posłużyć.
Opcja antyukraińska
Milczenie, pozory powściągliwości - to w przypadku PiS zaskakuje. Przecież partia przyzwyczaiła nas do szokujących deklaracji i czynów. Niejednokrotnie uderzała nimi w Ukrainę i jej obywateli. PiS wciąż przypomina Polakom rzeź wołyńską. PiS stworzyło listę Ukraińców niepożądanych w Polsce. PiS gorąco wspierało francuską nacjonalistkę Marine Le Pen również wtedy, gdy pani Le Pen twierdziła, że Ukraina należy do strefy wpływu Rosji. W przeddzień rosyjskiej inwazji rząd PiS szykował druty kolczaste dla ukraińskich uchodźców. https://resetobywatelski.pl/mon-i-straz-graniczna-w-razie-najazdu-kremla-na-ukraine-mozemy-potraktowac-ukrainskich-uchodzcow-drutem-i-kolcami/ A w chwili najazdu pisowski tygodnik „Sieci” opublikował wywiad z ambasadorem Kremla, pozwalając przedstawicielowi Moskwy szkalować Ukrainę… Dopiero potem przyszło wsparcie militarne dla Ukrainy. Wsparcie, którym PiS dzisiaj się chełpi próbując zatuszować m.in. żenujące wykręty rządu w sprawie przekazania myśliwców MIG.
Co więcej, władze RP nie udzielają tego wsparcia z własnej chęci. Zaczęły to robić pod potężnym naciskiem wyborców PiS. Oni bowiem zaskoczyli kierownictwo partii. W pierwszych dniach po najeździe Kremla na Ukrainę żelazny pisowski elektorat zdecydowanie stanął po stronie ofiar napaści. Antyukraińska propaganda rządu na dłuższą chwilę przestała działać… Chcąc nie chcąc, PiS musiało pójść za wyborcami.
Przewrotne zaniechanie
Po tragedii w Przewodowie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przez moment dawało do zrozumienia, że pocisk był rosyjski (zażądało wyjaśnień od ambasadora Kremla). Jednak pozostałe władze konsekwentnie informowały, że nic nie wiedzą na pewno. Nie dzieliły się swymi informacjami z obywatelami i światem. Naraziły się w ten sposób na zarzut niekompetencji i braku profesjonalizmu. Najwyraźniej jednak uznały, że to się opłaca. Dlaczego?
Wołodymyr Zełenski, prezydent bombardowanego kraju, znajdował się wtedy pod presją jeszcze cięższą niż zwykle. Pocisk spadł bowiem nie tylko w Przewodowie… W tym samym czasie potężna fala rosyjskich bombardowań uderzyła w Ukrainę. Putinowskie rakiety zabijały kobiety i dzieci, obracały w ruinę budynki. Nic więc dziwnego, że Zełenski postanowił tragedię z Przewodowa wykorzystać przeciwko Rosji. „Gazeta Wyborcza” podaje, że prezydent Ukrainy skontaktował się z polskimi władzami zaraz po eksplozji zapewniając, że rakieta była rosyjska. „Wyborcza” pisze to w oparciu o pisowskie źródła, które nie są do końca wiarygodne. Mogą przecież oczerniać Zełenskiego choćby po to, żeby wybielić polski rząd. https://wyborcza.pl/7,75398,29151048,wyborcza-ujawnia-jak-ukrainska-rakieta-uderzyla-w-przewodow.html Nie zmienia to jednak sedna sprawy. Nawet gdyby Zełenski nie kontaktował się z władzami Polski, to i tak rząd RP mógł się domyślić, jak zareaguje ukraiński prezydent. Dziesięcioletnie dziecko mogłoby się tego domyślić, biorąc pod uwagę sytuację Ukrainy pod bombami. Rząd RP musiał wiedzieć, że Wołodymyr Zełenski jest na najlepszej drodze, żeby strzelić sobie w kolano. Mógł go powstrzymać, publicznie ujawniając prawdę. Jednak tego nie zrobił.
Prezydent Zełenski popełnił błąd, który ma swoją cenę. Kreml bowiem lubi, gdy przypisuje mu się akurat te nieszczęścia, w których nie maczał rąk. Lubi to i umie wykorzystać. Teraz kremlowska propaganda maluje Zełenskiego jako łgarza i oszczercę. To pomaga Moskwie przedstawiać rosyjskie zbrodnie wojenne jako „wymysł ukraińskich nazistów”.
Rzecz jasna, za błędy Wołodymyra Zełenskiego odpowiada przede wszystkim Wołodymyr Zełenski. Czy mamy jednak prawo osądzać polityka, który stoi na czele bombardowanego państwa i działa w ogromnym stresie? Na pewno mamy prawo oceniać działania naszego rządu. Władze Polski znajdują się pod nieporównanie mniejszą presją niż władze ukraińskie. Mimo to podjęły złą decyzję. Złą dla Polski, dla Ukrainy, dla Zachodu, za to dobrą dla PiS i Kremla. Zobaczyły, że Zełenski stanął na skraju pułapki. A potem pozwoliły mu wpaść w wilczy dół.
Dwa groźne czynniki
PiS-owi nie po drodze jest z Kijowem. Partia czeka na dogodny moment, aby zejść z wymuszonego kursu proukraińskiego. Wiele wskazuje, że ten dogodny moment się zbliża. Wpływają na to dwa czynniki.
Po pierwsze, opublikowane przez Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadurę badania pokazują, że coraz więcej Polaków odczuwa stres z powodu obecności licznych uchodźców z Ukrainy. https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/polacy-za-ukraina-ale-przeciw-ukraincom-sierakowski-sadura-1100 PiS zaś planuje pogłębić ten stres, wprowadzając odpłatność za pobyt w ośrodkach dla uchodźców. Eksperci ostrzegają, że to wywoła znaczący wzrost liczby bezdomnych. https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,29148233,uchodzcy-z-ukrainy-maja-placic-za-pobyt-w-osrodkach-moze-to.html Jak zareagują Polacy, gdy Ukraińcy zaczną nocować lub żebrać na chodnikach polskich miast? Jak bardzo wzrośnie wtedy „polski stres” wywołany obecnością cudzoziemców? Jak zmieni się wizerunek Ukraińca? W jakiej mierze „dzielnego bojownika o wolność” zastąpi „pasożyt”? Niestety bezdomni rzadko mogą liczyć na empatię w Polsce.
Po drugie, odwrót armii Kremla sprawia, że postrzegamy rosyjskie zagrożenie jako coraz odleglejsze. Słabnie więc poczucie, że Ukraina walczy także w obronie Polski. „Polacy są za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom” - mówi Sławomir Sierakowski. Cóż, wypada się obawiać, że z każdym dniem to rozróżnienie będzie się zacierać.
Co tam Waszyngton i Kijów, mamy Pekin
Oczywiście zerwanie z Ukrainą oznaczałoby zerwanie z USA. Ameryka przecież mocno wspiera napadnięty kraj. To jednak niewielki problem dla PiS. Przed najazdem pisowska propaganda przedstawiała prezydenta Joe Bidena jako śmiesznego i słabego staruszka, który zdobył władzę w wątpliwy sposób. Atakowała też rząd Bidena jako gniazdo tzw. lewactwa.
To prawda, że w pierwszych dniach po najeździe Kremla na Ukrainę PiS zmienił melodię. Prezydent Andrzej Duda płaszczył się wówczas przed Bidenem w sposób żenujący. Podobnie jak wcześniej płaszczył się przed Donaldem Trumpem (głównym wrogiem Bidena) i chińskim dyktatorem Xî Jinpingiem (głównym wrogiem USA). Jednak i tę zmianę melodii wymusili przerażeni wyborcy PiS. Gdy wojsko Kremla zdawało się zbliżać do polskich granic, pisowski elektorat nagle zapomniał, że w Waszyngtonie siedzą zgnili lewacy. Przypomniał sobie, że nie ma nic lepszego, niż parasol ochronny Amerykanów. To pokazuje, że obecne zbliżenie między pisowcami i USA ma charakter przejściowo-pozorny. Im Putin dalej, tym zbliżenia mniej.
Co więcej, rząd PiS rozpaczliwie potrzebuje ogromnych pieniędzy, aby utrzymać przy sobie tzw. wyborców socjalnych. Nie chodzi o kilka miliardów dolarów, raczej o kilkaset miliardów. Szanse na to, aby rząd zdobył takie pieniądze na Zachodzie, są znikome. Czy są inne opcje? Ogromne kwoty oferuje największy finansista-wierzyciel świata, czyli totalitarne Chiny. Liczne źródła donoszą jednak, że Chińczycy obwarowali ewentualną giga-pożyczkę dla Polski surowymi warunkami. Nasz kraj musiałby zrezygnować ze współpracy z USA na arenie międzynarodowej. To niemożliwe, dopóki Polacy boją się Rosji i pragną schronienia pod amerykańskim parasolem. Gdy jednak Polacy przestają bać się Rosji, gdy przestają wspierać jej ukraińskich przeciwników - to zerwanie z Ameryką staje się znacznie łatwiejsze.
Rzecz jasna, takie zerwanie z USA, Ukrainą i Zachodem oznaczałoby geopolityczną katastrofę dla Polski. Chiny niekiedy próbują grać rolę bezstronnego mocarstwa, jednak wspierają putinowską Rosję. Warszawa na smyczy Pekinu to Warszawa bliżej Kremla.
Tomasz Piątek