Uważa, że Polacy wzbogacili się na pandemii
Pandemia i związane z nią obostrzenia w poruszaniu się i funkcjonowaniu społecznym przez długie lata będą odbijać się nam czkawką, i to z wielu powodów. Jednak zdaniem wiceministra Piotra Patkowskiego lockdown to musiał być cudowny czas dla Polaków, bo zaoszczędzili mnóstwo pieniędzy!
W listopadzie 2020 r. w czasie debaty zorganizowanej przez jedną z organizacji przedsiębiorców Piotr Patkowski stwierdził, że Polacy nie odczuli bezpośrednio w swoich kieszeniach skutków epidemii. – W momencie kiedy utrzymamy miejsca pracy, nie ma potrzeby stosowania dalszych środków dla konsumentów, bo z ich punktu widzenia nic się nie zmienia – mówił. I tłumaczył, że skoro konsumenci mają taki sam dochód jak przed pandemią, to nie potrzebują wsparcia. Patkowski poszedł dalej! – W tym momencie konsument ma czasami większą kwotę do dyspozycji – stwierdził, czym oburzył wielu Polaków. Patkowski wyjaśniał, że pewne „ograniczenia sanitarne” są związane ze spędzaniem wolnego czasu i skoro zamknięte są re- stauracje, kina, baseny czy kluby fitness, a więc nie ma gdzie wydawać pieniędzy na rozrywkę i rekreację, to w takiej sytuacji pieniądze zostają w kieszeni konsumentów. I to „bogacenie się” to oczywiście zasługa wprowadzonych obostrzeń i zamykania przedsiębiorstw.
Patkowski w Ministerstwie Finansów odpowiada za finanse publiczne i politykę makroekonomiczną. Od człowieka na takim stanowisku należałoby wymagać czegoś więcej niż tylko bycia propagandystą rządu, którego politycy próbowali
wmówić Polakom, że pandemia nie była dla nich katastrofą. Jej skutki były i są opłakane w dłuższej perspektywie. Ale i wówczas wydatki wielu osób wzrosły. Dzieci nie chodziły do szkół, więc tysiące z nich nie mogły skorzystać z tanich lub nawet darmowych posiłków. Dla wielu gospodarstw domowych zamknięcie w domach wiązało się z koniecznością kupienia nowego komputera, by dzieci mogły uczestniczyć w zajęciach lekcyjnych. Towary w sklepach stały się trudniej dostępne, a przez to droższe. A to tylko skutki z wiosny 2020 r. Długofalowe były znacznie poważniejsze: wpompowanie do firm dziesiątków miliardów złotych napędziło inflację. Nastroje konsumentów poleciały na łeb na szyję. Drożyzna sprawiła, że Polacy zaczęli rezygnować z coraz większej liczby wydatków. Ci, którzy mają kredyty hipoteczne, nagle z miesiąca na miesiąc musieli płacić nawet dwa razy więcej za swoje zobowiązania, bo Rada Polityki Pieniężnej, chcąc hamować inflację, podnosiła stopy procentowe.
I tylko optymizm ministra Patkowskiego nie zmalał. On zaczął nawet zarabiać więcej, bo rząd wyznaczył go jako swojego reprezentanta do rady dyrektorów Europejskiego Banku Inwestycyjnego, gdzie za każdy dzień pracy dostaje się, bagatela, 600 euro plus zwrot kosztów (to dodatkowa praca). Nic dziwnego, że stać go było na wyprawienie hucznego wesela w modnej restauracji w pobliżu Starego Miasta w Warszawie. Z pewnością, według swojej własnej definicji, mieści się w pojęciu „klasy wyższej”. Zdaniem Patkowskiego to wszyscy ci, którzy zarabiają powyżej 10 tys. zł brutto miesięcznie. Z kolei klasa średnia według niego to ci, którzy rok temu zarabiali co najmniej 4000 zł brutto. Ta wypowiedź wzbudziła kontrowersje nie mniejsze niż bogacenie się Polaków na pandemii. Wszystko przez to, że 4000 zł to było niewiele więcej, niż wynosi płaca… minimalna w Polsce. Od tego poziomu do klasy średniej jeszcze daleka droga.
Marcin Piplowski
Tekst pochodzi z broszury „100 afer, które wstrząsnęły Polską”. Publikujemy go za wiedzą i zgodą autora i wydawcy.
Wesprzyj niezależne media!