Miała być czara ognia, a był...tea light. Tak zachodni internauci określili moment zapalenia znicza podczas otwarcia Zimowych Igrzysk w Pekinie. KPCh zabrakło funduszy na znicz z prawdziwego zdarzenia? Nic z tych rzeczy.
Chiny zapewniają, że pieniędzy im nie brakuje, a niezbyt imponujący płomień to ukłon w stronę planety.
Było krótsze, mniej dramatyczne pod względem scenariusza i z mniejszą niż planowano obsadą. Momentami nawet nieco nudne. Po czterogodzinnym show sprzed dwóch lat brak spodziewanego rozmachu podczas uroczystości otwarcia igrzysk w Pekinie niewątpliwie mógł rozczarować. Nie z tych powodów jednak wydarzenie zostało obśmiane przez zachodnich internautów. Prawdziwa przyczyna to płomień, a właściwie...płomyk olimpijski. Nie było wielkiej czary, buchającego ognia, pełnego patosu biegu po długich schodach. Ot, po prostu – para sportowców wstawiła znicz do gigantycznego płatka śniegu, który następnie uniósł się ponad stadion. W porównaniu z masywnością płatka, ogień olimpijski faktycznie prezentował się dość mizernie. A że zachodni internauci zapewne tylko czekali, by mocno kontrowersyjne i bojkotowane przez znaczną część świata igrzyska wyszydzić, media społecznościowe rozgrzały się do czerwoności. Znacznie mocniej niż nieszczęsny ogienek w Pekinie.
Rozumiem intencję, ale ten znicz i tak ssie – orzekł Twitter. Jakie to intencje? Zhang Yimou, jeden z najbardziej znanych chińskich filmowców i reżyser uroczystości otwarcia igrzysk, stwierdził w wywiadach, że mniejszy znicz to celowe przeciwstawienie się olimpijskim tradycjom. Wszystko po to, by zmniejszyć emisję CO2 do atmosfery – Zimowe Igrzyska w Pekinie mają być bowiem wydarzeniem neutralnym pod względem emisji tego gazu cieplarnianego. W praktyce oznacza to, że dwa tygodnie sportowych zmagań nie doprowadzą do zwiększenia CO2 w atmosferze. Kwestia ta nie jest nowością, o „zielonych igrzyskach” chińskie władze mówiły bowiem od dłuższego czasu – mniej więcej od momentu, gdy kolejni przywódcy zaczęli zapowiadać bojkot tego wydarzenia.
Zhang Yimou nazwał swój pomysł śmiałym i obrazoburczym, ale dającym punkt odniesienia dla organizatorów kolejnych, przyjaznych środowisku igrzysk. Twitter był jednak bezlitosny: wywalają do atmosfery tony CO2 dziennie, ale problemem są dwa tygodnie raz na dwa lata? Cóż, niewątpliwie prawdą jest, że Chiny są obecnie największym emitentem gazów cieplarnianych na świecie – według szacunków odpowiadają za ponad 27 proc. całkowitych światowych emisji. USA, drugi co do wielkości emitent na świecie, odpowiadają za 11 proc. globalnej sumy. Nic więc dziwnego, że gdy Xi Jinping ogłosił wyzerowanie emisji CO2 do 2060 roku świat szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. Do tego jeszcze przed 2030 r. emisje w Chinach przestaną rosnąć – choć nie wiadomo jeszcze dokładnie od którego roku. Wielu osobom może się to wydać dziwne, że tak późno, ale nie należy zapominać, że Chiny zaczęły się bogacić i emitować duże ilości gazów cieplarnianych znacznie później od państw „Zachodu”. Stąd właśnie wynikają różnice w poziomie zobowiązań międzynarodowych i celach redukcji emisji i odejścia od węgla (tzw. historyczna odpowiedzialność). Wzrost emisji natomiast ma się skończyć do 2030 roku.
Co więc Chiny zamierzają zrobić krocząc drogą ku dekarbonizacji? Podczas szczytu COP26 Pekin zobowiązał się m.in. do zwiększenia udziału paliw niekopalnych w zużyciu energii pierwotnej do 20-25 proc. do 2030 r., i potwierdził stopniowe zmniejszanie zużycia węgla między 2025 a 2030 r. Opublikowany w maju ubiegłego roku czternasty plan pięcioletni zakłada 13,5 proc. redukcji energochłonności do 2025 r. oraz 18 proc. redukcji emisyjności, przy dalszej koncentracji na rozwoju państwa. Jest to o tyle istotne, że po raz pierwszy Chiny wyraziły tak silne zamiary oddzielenia wzrostu gospodarczego od zużycia węgla. Jeszcze wcześniej, Pekin zapowiedział, że kończy z finansowaniem nowych projektów węglowych za granicą, chociażby w Afryce. Faktycznie, w 2021 roku nie wydał na ten cel nawet pół juana. Zamiast tego Chiny mają wspierać rozwój zielonych technologii. Gdzie? Tego jeszcze nie wiadomo, można jednak przypuszczać, że chodzi o kraje przystępujące do chińskiej inicjatywy Pasa i Szlaku, ale z pewnością także u siebie w kraju.
Idąc tym tropem, Chiny określiły także rolę energii odnawialnej w procesie dekarbonizacji całej swojej gospodarki. Do 2030 roku Pekin zamierza osiągnąć 1200 GW mocy zainstalowanej w OZE, przy czym do 2025 roku ma ona stanowić połowę mocy zainstalowanej w kraju. W przemyśle, sektor aluminiowy wyznaczył cel osiągnięcia najwyższego poziomu emisji CO2 najpóźniej w 2025 r. i zmniejszenia emisji od tego poziomu szczytowego o 40 proc. w 2040 r. Sektor stalowy również dąży do osiągnięcia szczytu w 2025 r. i zamierza zredukować emisje CO2 o 30 proc. do 2030 roku. Z 20 proc. do 25 proc. podniesiono zakładaną sprzedaż nowych pojazdów energetycznych (NEV).
Łatwo nie będzie, osiągnięcie celu wymaga bowiem skoordynowanych działaniach w wielu branżach gospodarki oraz współpracy ze strony wielkich koncernów (do tej pory neutralność klimatyczną zapowiedział m.in. koncern Alibaba). Wyzwanie jest więc ogromne, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat Chiny pokazały jednak, że z wyzwaniami radzą sobie wyjątkowo sprawnie i nigdy nie stawiają sobie celów niemożliwych do realizacji. (Czego, nota bene, świat zachodni zdaje się kompletnie nie zauważać). W dużej mierze wynika to z czystej propagandy – po co bowiem przyznawać się do porażki, skoro można nieco zaniżyć poprzeczkę i ogłosić sukces. Proste? Proste. Można więc spodziewać się, że deklarując zieloną przyszłość, Chiny dobrze wiedzą, co robią i mają plan, jak ten cel osiągnąć. KPCh zdaje sobie bowiem doskonale sprawę, że transformacja energetyczna to z jednej strony ogromne pieniądze, z drugiej natomiast władza. Z tych samych wniosków wyszła m.in. Arabia Saudyjska, która nie ukrywa ambicji zostania liderem dekarbonizacji w regionie Zatoki Perskiej. Plany Chin są zapewne zakrojone szerzej i wiążą się z celem objęcia pozycji globalnego hegemona na stulecie KPCh – transformacja energetyczna może być doskonałym środkiem do jego osiągnięcia. Już teraz Chiny zdominowały światowy rynek fotowoltaiki – przynajmniej w zakresie technologii krzemowej, w technologii cienkowarstwowej palmę pierwszeństwa nadal dzierżą bowiem Stany Zjednoczone Ameryki. Z najnowszych analiz wynika także, że tylko w 2021 r. Chiny wybudowały więcej mocy odnawialnych w morskiej energetyce wiatrowej niż reszta świata, razem wzięta, przez ostatnie 5 lat.
Co więcej, aktualny plan rozwoju Chin kładzie nacisk na innowacje i nowe technologie, a OZE są doskonałym polem dla ich rozkwitu. W najbliższych latach będziemy więc, najprawdopodobniej, świadkami wyścigu między Chinami, USA a Unią Europejską o dominację na światowych rynkach. Chiny już teraz budują potencjał zbytu tych technologii, można bowiem przypuszczać, że ich odbiorcami będą mniej zaawansowane w zakresie transformacji energetycznej państwa współtworzące tzw. Nowy Jedwabny Szlak. Czy jest w tym miejsce na ekologię? Jest, choć i tu chodzi bardziej o ochronę własnych interesów niż planety. Xi Jinping ma świadomość, że konsekwencje zmian klimatu to potencjalny cios w chińskie plany rozwoju gospodarczego.
Czy mikroskopijny znicz olimpijski faktycznie jest więc symbolem? Najprawdopodobniej tak i to bardzo dobitnym. Wszystkim, którzy spodziewali się Xi Jinpinga i Władimira Putina wjeżdżających na stadion na złotym rydwanie, Pekin dał prztyczka w nos. I pokazał wyraźny kierunek rozwoju. A że z altruizmem kierunek ten nie ma nic wspólnego? Cóż, to już zupełnie inna sprawa.
Blanka Katarzyna Dżugaj
Konsultacja w zakresie polityki klimatycznej: Lidia Wojtal