Witold Bereś opisał 2 tygodnie swojego bólu – fizycznego w jednym z krakowskich szpitali i dużo dotkliwszego, duchowego kiedy ze szpitalnego łóżka obserwował dramat uchodźców w Usnarzu.
Tu bowiem panowie Łukaszenka i Kaczyński, dyktator-potwór i dyktator-czeladnik, postanowili zaprezentować światu swoje cojones. Potwór chce udowodnić Zachodowi, że jeśli nie pozwolą mu wedle smaku i aromatu aresztować rodzimych opozycjonistów, to on zacznie od tego, że nie będzie aresztował tysięcy migrantów napływających na Białoruś z gnijących bebechów Matuszki Rossiji i chcących przeniknąć stąd do zachodniego raju. Ba, on, Łukaszenka, nawet ich loco franco dostawi do przedsionka wolności, na ten brudny skrawek ziemi między Usnarzami dwoma, i zobaczymy co świat Zachodu z tym zrobi.
Czeladnik, choć głupawy, myśli chytrzej. Chce pokazać tej ciemnej, zachwyconej tłuszczy płynącej pod jego przywództwem balią namalowaną wedle wzoru pana Boscha, że nie pozwoli zmieszać skwierczącego schabowego z Kabuli palaw, afgańską potrawą z ryżu, kuminu i kolendry. Ale przy okazji myśli, naiwniak, że Europę i zaszantażuje, i równocześnie uzyska jej poklask. Że pokaże swą twardość wobec kryzysu migracyjnego, a z drugiej, że wymusi przymknięcie oka na jego łajdactwa popełniane nad Wisłą.
Witold Bereś „Statek głupców. Biedni Polacy patrzą na Usnarz”
Z bólu powstał esej: „Statek głupców. Biedni Polacy patrzą na Usnarz”.
Własnej, fizycznej chorobie w tej książce autor poświęca niewiele miejsca, szpitalne tło wykorzystuje jako kontrast do namalowania obrazu schorzenia narodowego. Jak tę polską przypadłość nazwać? Sam nie wiem. Ksenofobia? Mało. Bezduszność? Nie tylko. Głupota? Na pewno. Wszystko razem wzięte i jeszcze trochę, na co trzeba by nazwę wymyślić, bo jeszcze w słownikach jej nie ma.
Przykuty do szpitalnego łóżka Bereś na przemian wścieka się, popada w melancholię, przypomina o prawach podstawowych, wspomina dobre chwile i załamuje ręce nad dzisiejszą kondycją moralną Polaków, tych których 60% popiera ostre, bezwzględne działania, przemoc wobec koczujących w Usnarzu Górnym Afgańczyków.
Czytając „Statek głupców…”
Widziałem dzisiejszą Polskę – pełną zadufanych w sobie prostaków, niezdolnych do współczucia, do szacunku dla drugiego człowieka, zgraję mrożkowych Edków wpatrzonych w naszą dzisiejszą, żoliborską wersję Gnębona Puczymordy.
Widziałem Afgańczyków szukających szansy na lepsze życie, a w miarę pogłębiania się kryzysu na granicy i chorej rywalizacji polskich i białoruskich służb w przepychaniu ich – metr w tą, metr w tamtą stronę – walczących o jakiekolwiek życie.
Widziałem zatrzymywanych przez polskie służby wolontariuszy, usiłujących dotrzeć z miską zupy, paczką środków przeciwbólowych, śpiworem, wodą do potrzebujących. Nieskutecznie.
Bo przecież gdyby Najjaśniejsza Rzeczpospolita wyraziła zgodę na dostarczenie tym biedakom koców, namiotów, leków, ubrań, środków opatrunkowych i higieny osobistej, to byłby dowód na to, że nie jesteśmy mocarstwem im. Św. Jana Pawła II, ale słabizną rządzoną przez zniewieściałe lewactwo i ideologię LGBT
Witold Bereś „Statek głupców. Biedni Polacy patrzą na Usnarz”
Widziałem w końcu Witolda Beresia, moralistę i polskiego inteligenta, który nie godzi się z tym co widzi, wzywającego do boju i krzyczącego do nas wszystkich – pokażmy, że nie jesteśmy tacy jak piszę! Pokażmy, że jestesmy nie tylko Polakami, ale także ludźmi, że należymy do cywilizacji zachodu z jej dziedzictwem praw człowieka, miłosierdziem, solidarnością!
Bereś ostrzega – akceptując zło czynione w naszym imieniu, stajemy się złem.
Marcin Celiński
Witold Bereś "Statek głupców. Biedni Polacy patrzą na Usnarz"
Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2021