Kim jesteśmy Wesprzyj Reset Przyjaciele Ramówka Słuchaj online Słuchaj online
śledztwa

Jeszcze 10 lat temu był pogodynkiem w regionalnej TVP. Dorabiał jako konferansjer. Po dojściu PiS do władzy zrobił błyskawiczną karierę i zarobił wielkie pieniądze. I gdy potrzebował, był z PiS, a gdy nie było to konieczne, to do partii nie należał.

Bochenek  oprócz  tego,  że  zapowiadał  pogodę,  dobrze  się  zapowiadał  także  w  polityce. Uśmiechnięty, sympatyczny, został jedną z twarzy udanej kampanii PiS z 2015 r. Mili i sympatyczni Andrzej Duda z Beatą Szydło jeździli po Polsce i na- mawiali Polaków do poparcia, a Jarosław Kaczyński ze swoimi pomysłami np. zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej czy zawłaszczenia sądów i mediów pub- licznych siedział cicho w swojej willi na warszawskim Żoliborzu. Gdy PiS wygrało wybory, Szydło została  premierem,  a  Bochenek  jej  rzecznikiem. Niedługo potem zaczął łączyć tę funkcję z mandatem  radnego  klubu  PiS  w  małopolskim  sejmiku. Przyszedł jednak dzień, w którym Szydło przestała być szefem rządu, a jej ludzie zostali zmuszeni do odejścia z kancelarii premiera. Bochenek nie został jednak na lodzie. Znalazła się dla niego posada w PGNiG, jednej z największych spółek Skarbu Państwa. Został tam dyrektorem marketingu. Co z tego, że nigdy w życiu nie pracował nawet jako stażysta w podobnej branży? Najważniejsze,  że  –  jak  ujawnił  wówczas  dziennik „Fakt” – pensje na takim stanowisku sięgają 20–30 tys. zł. Tu jednak pojawiał się kłopot. Bo nie długo wcześniej władze PiS przyjęły uchwałę, według której radny musi wybrać: albo zarabia więcej niż 15 tys. zł brutto, albo mandat. Jak wybrnął z tego były rzecznik rządu? – Formalnie nie jestem
członkiem PiS – powiedział „Faktowi” . Dzisiaj Bochenek jest rzecznikiem partii, do której ponoć nie należy. Od pierwszych dni tegorocznej kampanii jest też w sztabie wyborczym PiS. Niemal codziennie ruga na konferencjach prasowych
dziennikarzy wolnych mediów i opozycję. Aktywnie uczestniczy też w powstawaniu materiałów wychodzących ze sztabu. Także w okrytym złą sławą filmiku, który przed marszem 4 czerwca miał zniechęcać ludzi (jak wiemy dzisiaj – nieskutecznie) do wzięcia udziału w inicjatywie Donalda Tuska.
Przed marszem znany z kontrowersyjnych wpisów w necie Tomasz Lis opublikował na Twitterze wpis, w którym ogłosił: „znajdzie się komora dla Dudy i Kaczora”. Przepraszał później i tłumaczył, że chodziło mu o celę w więzieniu. Sztabowcom PiS skojarzyło się to jednak z komorą gazową w obozie koncentracyjnym. A skoro im się skojarzyło, to połączyli to w filmiku. Wpis Lisa pojawił się na tle ujęć z Auschwitz, zresztą – jak się okazało – ukradzionych z internetu. Filmik skrytykował nawet prezydent Andrzej Duda. Oburzyła się społeczność międzynarodowa. Bo na świecie pamięć o ofiarach Auschwitz jest święta. Jak widać, dla Bochenka i sztabowców PiS – nie jest. Co więcej, nie zamierzają się z tego tłumaczyć. – Idźmy dalej. To już było, minęło – rzucił Bochenek. A zapytany, czy za spotem stoją Anna Plakwicz i Piotr Matczuk, obruszył się, że to prywatne osoby. A tak wcale nie jest, bo to byli dyrektorzy w KPRM, odpowiedzialni za kampanię „Sprawiedliwe sądy”. Jej finansowanie było sprzeczne ze statutem Polskiej Fundacji Narodowej, a cel był jednoznaczny: obrzydzić Polakom zawód sędziego i zdyskredytować sądy. „Autorzy kampanii zebrali doniesienia prasy (często brukowców) wydawane na przestrzeni wielu lat i wymieszali je z fragmentami komunikatów prasowych Ministerstwa Sprawiedliwości z 2017 r. i innymi hasłami propagandowymi” – oponowała ówczesna Krajowa Rada Sądownictwa. Winni nigdy nie zostali ukarani. I dalej robią kampanie.

Udostępnij

Tagi

Dołącz do nas

Podoba Ci się?

Obywateluj z nami